niedziela, 2 kwietnia 2017

Co wydarzyło się w Emilcin?

Emilcin - Znajduję się w woj. lubelskim, w dolinie rzeki Chodelki płynącej przez Kotlinę Chodelską położoną na południe od Kazimierza Dolnego, u stóp płaskowyżu, na którym leży miasto.



Przyczyny, dla których UFO upodobało sobie dolinę rzeki Chodelki i jej okolice, trudno dociec. To w pobliskim Emilcinie, wsi leżącej nieopodal Opola Lubelskiego, 10 maja 1978 roku Jan Wolski wiózł furmanką "potworaków", za co zrewanżowali się zaproszeniem na pokład swojego niezwykłego statku, unoszącego się nad łąką.

Takie same powietrzne pojazdy widywali również mieszkańcy Wilkowa, Opola Lubelskiego, Karczmisk i Kazimierza, i to na długo zanim program o przygodzie Jana Wolskiego z UFO wyemitowała telewizja.

Sunące po niebie lśniące metalicznym blaskiem prostopadłościenne przedmioty z czterema obracającymi się wirami po bokach, przez Jana Wolskiego nazywane "owrotami", widywano tu od dawien dawna. Wówczas jednak widziano w nich nie statki obcych, ale stalowe trumny z gromnicami, zapowiadające pomór, susze i powodzie. Kosmici w swojej latającej trumnie widywani są w dolinie Chodelki od co najmniej stu lat. Nadal kursują na tej samej trasie.

Emilcin, mała wioska na Lubelszczyźnie, była w 1978 roku najgłośniejszym miejscem w Polsce. Gazety rozpisywały się o spotkaniu rolnika, jadącego furmanką "z ogierkiem do klaczki", z dziwnymi istotami. Po roku od tego wydarzenia jedno z czasopism opublikowało rzekome wyjaśnienie emilcińskiej zagadki. Grupa chłopaków miała zrobić sąsiadowi głupi kawał. Przebrani w stroje do opylania pól, udawali przybyszów z kosmosu. Swój latający pojazd mieli zrobić "ze wszystkiego, co było pod ręką". Chociaż tekst był redakcyjnym żartem primaaprilisowym, fama o banalnym wyjaśnieniu sprawy poszła w Polskę, i tak już zostało.

Prawda jest inna. Nikt się nie przebrał. Spotkanie prostego rolnika ze wsi Emilcin z załogantami UFO w europejskich rejestrach bliskich spotkań IV stopnia figuruje jako "kazus emilciński" i ma status najwyższej wiarygodności (TR/6).

Badaniem tego przypadku zajmował się socjolog, nieżyjący już Zbigniew Blania-Bolnar, który zaangażował w sprawę psychologów i lekarzy. Wykluczyli, aby Jan Wolski, wówczas ponad siedemdziesięcioletni mężczyzna, kłamał lub opisywał coś, co mu się przyśniło. Tego dnia, a był to majowy poranek, jechał furmanką przez las. W pewnym momencie dostrzegł przed sobą dwie niewielkie postacie w obcisłych ciemnych kombinezonach. W pierwszej chwili wziął je za myśliwych. "Myśliwi" mieli oliwkowozielone twarze, czarne skośne oczy, niewielkie wybrzuszenia zamiast nosów i wąskie szparki zamiast ust. Wskoczyli na furmankę, a na "pochwalony" Wolskiego odpowiedzieli, kiwając głowami. Kiedy Jan Wolski dotarł do polany, zobaczył, że unosi się nad nią "latająca trumna". Miała kształt prostopadłościanu, a przy jej krawędziach obracały się pionowe wiry. Dziwni przybysze skłonili mężczyznę, aby wszedł z nimi do wnętrza pojazdu. Wjechał z nimi na górę, stojąc na kładce, nazwanej przez Wolskiego "windeczką". W środku zbadali go przy użyciu "klaszczących talerzyków", poczęstowali "soplami lodu, kruchymi jak ciasto", odwieźli windeczką i odlecieli.

Mieszkańcy wsi słyszeli szumiący odgłos "owrotów", a dwoje dzieci opowiadało, że nad ich podwórkiem przeleciał autobus.

Jan Wolski, w opinii sąsiadów człowiek "skromny, nigdy niekłamiący", po zdarzeniu poddał się testom, które potwierdziły jego prawdomówność.


Brak komentarzy:

Prześlij komentarz

Incydent w Słupi pod Bralinem (woj. Wielkopolskie).

Pan Andrzej skontaktował się ze mną na portalu Facebook pisząc w wiadomości prywatnej w celu wyjaśnienia zdarzenia, którego doświadczył jego...